top of page

Kosmici i inni

- wywiad z Pawłem Popławskim       Cz. 2

 

Kto jest twoim wzorem – ideałem dyrygenta?

 

To się zmienia. Na przykład Sergiu Celibidache – te jego wszystkie teorie, co opowiadał na lekcjach o muzyce, o relacji nut, o strukturze, sposobach próbowania. Wiele tygodni próbował w Monachium symfonię, żeby wszyscy wiedzieli, co kto gra i uwolnili się z wszelkich ograniczeń. Celibidache to geniusz, znał każdy utwór na pamięć, powiedział, że symfonie Brucknera mógłby napisać z pamięci. To ludzie z wyjątkowym talentem. Ale przed koncertem zawsze zaglądał do partytury. Ciekawe, że tacy, jak on, Barenboim czy Santi, którzy wiedzą wszystko, zawsze studiują od nowa. Nigdy nie powiedzieli, że nie ma po co studiować. Ci, którzy nie poświęcają czasu na dogłębne poznanie utworu, czasem nie wiedzą o nim nic, chociaż grają utwór już dziesięć lat - uważają, że nie ma już po co studiować…

Drugim idolem był Christian Thielemann. Potrafi stworzyć napięcie i zna dokładnie wszystkie utwory, które dyryguje. Śpiewacy i instrumentaliści nigdy nie obawiają się przy nim, że zabraknie im powietrza przed końcem frazy. No i mój profesor, który przez czterdzieści lat dyrygował niemal cały repertuar operowy. Uczył, że najpierw jest organizacja, dokładność a potem interpretacja, nie zaczynamy od końca. 

 

O czym marzysz?

 

Aby mieć zdrowie i żeby wszystkie organy funkcjonowały na tyle, by możliwie długo pracować w tym zawodzie ...i oczywiście o czerwonym Ferrari.

 

Z kim chciałbyś pracować?

 

Ważne, żeby był poważnym artystą, a nie powierzchowny. Nie podoba mi się, że jak się wystawia operę, zjeżdża się towarzystwo na jedną próbę, nie ma czasu porozmawiać o roli, o prowadzeniu postaci, o kwestiach reżyserskich. Lubię śpiewaka poinformować, co, po co i w jakiej intencji śpiewa to czy tamto, tempo nie jest ani argumentem ani problemem, zawsze przekonuję śpiewaka do mojej interpretacji albo on mnie do swojej. Celibidache, jak wielki guru, zapraszał muzyków na rozmowy o muzyce. Wyobrażam sobie, jak oni siedzieli i rozmawiali. Nienawidził nagrań i uważał je za nonsens. Powiedział też, że nie jest bez znaczenia, gdzie i kiedy się gra, bo jest to niepowtarzalne. Teoretycznie potrzeba by 10.000 mikrofonów, żeby mniej więcej wyłapać konstelację wszystkich dźwięków. Mówił, że lepiej iść na koncert nawet mniej zdolnego wykonawcy czy słabszej orkiestry, aby się dowiedzieć czegoś o utworze, niż słuchać nagrań choćby najwybitniejszych interpretatorów.

 

Kim zostałby Paweł Popławski, gdyby nie został muzykiem?

 

Ciekawe – są takie filmy, gdzie wystarczy skręcić w lewo, nie w prawo i już wszystko toczy się inaczej... Ciekawiła mnie medycyna. Prawo, albo ekonomia nie za bardzo, trochę za suche, medycyna jest bardziej ludzka. Ciekawe, że jak się ma "dołek", to się zaczyna rozmyślać, dlaczego nie studiowałem tego czy innego. Muzyka, ale też malarstwo czy aktorstwo, to nie są zawody, które się wybiera, to one sobie praktycznie ciebie wybierają. Takie bardziej czarodziejskie, że nie da się ich rzucić, czy się od nich uwolnić i iść zarabiać więcej – o wiele więcej...

 

Zdarzają się zabawne sytuacje podczas prób albo przedstawień?

 

Na przykład, jak ktoś zapomni tekstu - odczuwa, jak powiedział Einstein, relatywność czasu: stoi na scenie i dwie sekundy odczuwa, jak by to były dwie godziny.

W "West Side Story" każdy wykonawca miał przyklejony mikrofon. Jeden kolega zapomniał tekstu i mówił tylko "Maria, Maria, Maria...", a ona tylko "Chino, Chino, co jest Chino?" - nie mogła mu podpowiedzieć, bo też miała włączony mikrofon. Albo kabel od mikrofonu przesunął się, rujnując jej fryzurę i wszyscy się z niej śmiali, a ona nie wiedziała dlaczego. Na próbach też jest czasem wesoło, ale na przedstawieniach bywa jeszcze śmieszniej, bo nie można po prostu przerwać…

 

Jak się pracuje w międzynarodowym zespole  – są różnice w mentalności?

 

O tak, ale zasadniczo nie interesuje mnie, skąd ktoś pochodzi. Południowcy faktycznie lubią odkładać wszystko na jutro, ale to się w końcu ustawia.

Pracowałeś z polską orkiestrą?

 

Nie, jeszcze nie.

 

Zadyrygowałbyś?

 

Chętnie, może coś się przydarzy?

 

Możesz jednym, dwoma słowami określić ludzi, z którymi masz tu do czynienia?

 

- szef

 

Jego znam już z Berlina...

 

Jedno, dwa słowa!

 

Kosmopolita.

 

- koledzy

 

Niektórzy kosmici.

 

- nastawienie do obcokrajowców

 

Słyszałem, że były problemy z grupami nazistów, ale teraz nie ma problemu.

 

Ćwiczysz przed lustrem?

 

Nie. Tylko czasem, żeby skontrolować postawę.

 

Co zabrałbyś na bezludną wyspę?

 

Regał z moimi partyturami i mój iPod.

 

Gdzie chciałbyś osiąść na emeryturze?

 

Berlin to druga ojczyzna – chciałbym tam wrócić. Mieszkałem tam ponad 20 lat.

 

Czy chciałbyś tam wrócić w celach zawodowych?

 

Tak. Na początku sezonu będę w berlińskiej Komische Oper dyrygować prawykonanie opery dla dzieci „Schneewittchen und die 77 Zwerge”  (Królewna Śnieżka i 77 Krasnoludków), australijskiej kompozytorki – Eleny Kats-Chernin. Zobaczymy, co z tego wyniknie – jeszcze to komponuje.

 

Ten rok to dla Ciebie rok zmian - przenosisz się jeszcze dalej na zachód.

 

Od sierpnia obejmuję batutę pierwszego kapelmistrza w Bielefeld. Po premierze w Komische Oper mam w Bielefeld premierę „La scala di seta” (Jedwabna drabina) Rossiniego. Poznam nowych ludzi, nowego szefa, może się czegoś nauczę - to doświadczony dyrygent, wcześniej był w Mannheim, tam mają wielki repertuar.

 

W Magdeburgu też dużo dyrygowałeś!

 

Musiałem szybko się uczyć - trzydzieści pięć produkcji w ciągu pięciu lat.

 

Za rok, pod koniec sezonu przyjedziemy do Bielefeld i zadamy Ci kilka pytań, zgadzasz się?  

 

Załatwię bilety.

 

A my zobaczymy co się zmieni w odpowiedziach…

Dziękujemy za poświęcony czas i życzymy, abyś po skończonym przedstawieniu zawsze odczuwał niedosyt.

 

Do zobaczenia w Bielefeld!

 

 

 

Dla Dziennika - Bartek Bukowski

Podczas prób do "Nędzników" na Placu Katedralnym w Magdeburgu

bottom of page